Kierując się do plaży Jardin od centrum Peurto de la Cruz napotykaliśmy po drodze przeróżne ciekawe miejsca. Jednym z nich była ulica la Mequinez, na której znajdowało się sporo szalenie interesujących pracowni i sklepów z biżuterią i lokalnymi wyrobami artystycznymi. Jeszcze do tej pory natrafiam w domu na niektóre egzemplarze tam nabyte. Ulica la Mequinez przekształciła się pomału w nadmorską promenadę.
A na jej początku znajdował się betonowy płot upiększony malunkami przedstawiającymi ryby, całą ich masę. & Eine lange Mauer mit FischenW naszym miemaniu stanowiło to totalny kicz, którego siła oddziaływania była na tyle przenikliwa, że stał się motywem przewodnim upiększającym ściany w naszej łazience. Teraz na ścianach nad wanną pływają sobie wymalowane własnoręcznie złote rybki.
A parę kroków dalej kaktusowy pokaz różnordności kształtów. Na niewielkim terenie kumulacja wielu gatunków i odmian egzotycznych roślin, dla których uznanie okazywała znana już pewna słowiańska dama.
Opuszczając ulicę Calle de Mequinez spacerowaliśmy przeważnie nadmorską promenadą. A przy niej znajdowało się wyjątkowe miejsce leżące bezpośrednio nad oceanem. W miejscu tym ludzie poukładali rzadko spotykane ilości wież kamiennych. Patrząc na nie zadawałem sobie pytanie jaki był pierwotny cel takiego układania. Okazało się, że było ich więcej, ale pełniły one kiedyś rolę drogowskazu. Jednak tutaj na Teneryfie kamienie te stanowiły symbol przywiązania do miejsca i spędzonych tutaj chwil.
Również i ja zdecydowałem się na kreatywny dobór odpowiednich kamieni oraz ich stabilne usytuowanie jeden na drugim w ten sposób, że przetrwają w miejscu postawienia nieokreślony długi czasookres. A moja figura ma podniesioną głowę skierowaną w słońce.
Zwyczaj układania kamieni nie jest zjawiskiem wyjątkowym. Podobne spotkałem także daleko na Północy, na Kręgu Polarnym w Norwegii. Również i tam stanowiły one dla wielu przybyszów symbol i dowód na dotarcie do takiego miejsca. Jednocześnie stanowiły one obronę przed trollami.
Niedaleko od kamiennych postaci znajduje się budynek „Castillo San Felipe”. Pięciokątna forteca została zbudowana w latach 1641–1655 z kamienia naturalnego w stylu kolonialnym, aby chronić stary port przed atakami piratów.
Obiekt został poważnie uszkodzony podczas wielkiej powodzi w 1826 r. Fort został odrestaurowany przez miasto w latach 90. XX wieku i od tego czasu służy jako miejskie centrum kultury na koncerty muzyki klasycznej, odczyty poezji i wystawy sztuki.
Plaża mimo, że czarna mieniła się różnymi odcieniami barw. Wieczorami lubiła być tajemnicza a rano złociła się w promieniach słońca.
Moją uwagę zwróciła miałkość i ciepło tego czarnego piasku. Mogłem się na nim wylegiwać nie korzystając z koca lub leżaka. Piasek posiadał w sobie specyficzne ciepło. Z tej przyjemności korzystało wiele osób spędzając tam swój czas.
Playa Jardin nie jest duża. W porównaniu z praktycznie bezkresnymi plażami bałtyckimi i morza północnego wydaje się nawet mała. Bez najmniejszego trudu można po niej spacerować od jednego do drugiego końca, co też wiele osób praktykowało. Byli też tacy, którzy biegali po niej godzinami. Na Teneryfie odbywają się bowiem maratony.
Na tej pięknej plaży zostają wywieszane flagi ostrzegawcze. Przeważnie powiewała czerwona flaga. Byłem przekonany, że oznaczenie to jest podobne do tych na trasach narciarskich, gdzie czerwony oznacza trudny, a kolor czarny szczególnie trudny. Przyglądałem się też plażowiczom, którzy pluskali się na brzegu na zważając na czerwień flagi.
W pewnym momencie wpadliśmy na pomysł na swobodne poskakanie sobie w ciepłych falach oceanu. Przyłączyła się do nas jakaś dziewczyna urodą kojarząca się z hiszpanką i tak wspólnie trzymając się za ręce podskakiwaliśmy zgodnie w falach. Aż nagle przyszła taka, której nie znam ani z Bałtyku, ani z Morza Północnego i miała taką siłę, że pomimo że potrafię pływać rzuciła mną na dno i po nim przetarła. Nieprzyjemne, ktrótko trwające uczucie. Jak się podniosłem, to stwierdziłem, że moja żona ma podrapane ramię a nieznajoma hiszpanka nie mogła się ruszyć z miejsca. Coś stało się z nogą. Jej znajomi wezwali pogotowie, które ją zabrało ze sobą. Przypuszczam, że było to złamanie.
Po powrocie do domu jeden z kolegów z pracy zapytał mnie, jakie miejsce na urlop bym mu polecił. Chciał spędzić urlop ze swoją córką. Oczywiście poleciłem mu Puerto de la Cruz i i przestrzegłem przed niemiłą przygodą na plaży Jardin.
Po jakimś czasie zdając relację z urlopu na Teneryfie opowiedział mi w tajemnicy swoje story. Otóż dwa dni przed wyjazdem poddał się pokusie kąpieli w falach. I też przyszła taka, która go powaliła i spowodowała przetarcie tułowiem po dnie. Bolało go to dość długo i po powrocie do domu udał się do lekarza, który stwierdził złamanie dwóch żeber....
Pomimo niebezpieczeństw czekających na naiwnych i nieostrożnych plażowiczów chętnie spędzaliśmy tutaj czas. Przeważnie, z uwagi na silne słońce byliśmy tam albo do południa albo wieczorem.
Plaża mimo, że czarna mieniła się różnymi odcieniami barw. Wieczorami lubiła być tajemnicza a rano złociła się w promieniach słońca.