Wyprawa na przepiękne wyspy Qulaan położone na południu Parku Narodowego Wadi El-Hamata-Gemal stanowi niewątpliwie dużą atrakcję dla tych którzy preferują aktywną formę spędzania wakacji. Park ten oddalony jest od Marsa el Alam o około 150 km, a na wchodzących w jego skład wyspach koralowych Qulaan można podziwiać wspaniałe podwodne życie. Wyspy Qulaan to archipelag kilkunastu wysp i małych wysepek znajdujących się kilkanaście kilometrów w głębi Morza Czerwonego. Wyspy otoczone białym idalnie czystym piaskiem to prawdziwy raj na ziemi! Turkusowe morze oraz niesłychanie malowniczy krajobraz uzupełniają tą baśniową krainę. Ponadto na wyspach można zaobserwować siedliska rzadkich ptaków i cieszyć się po prostu spokojem. Do tego możliwość leżakowania na statku oraz snorkellingu wokół wyspy.
Tak więc nasza wyprawa rozpoczęła się tak wcześnie, że miałem okazję na sfotografowanie nad Morzem Czerwonym wschodu słońca. Zdarza mi się to bardzo rzadko i przeważnie fotografuję zachód słońca nad Bałtykiem lub Morzem Północnym. Po kilku godzinach jazdy autobusem, która była dla mnie ciekawa z racji obserwacji zachowań na drodze w Egipcie, dotarliśmy do portu El-Hamata.
Hamata jak się później okazało to miasteczko turystyczne nad morzem. Myśmy jednak w miarę szybko dotarli do naszego statku, który wielkością przypominał statki żeglugowe do fiordzie w Kilonii, może trochę mniejsze.
Po usytuowaniu się na naszym statku i zajęcia odpowiedniego miejsca nadszedł czas na obserwację akwenu wodnego. Z dala, we mgle rysowały się górskie kontury a bliżej w otaczającym nas morzu przebijały się małe wyspy stanowiące cel naszego rejsu.
Znaleźliśmy się na terenie parku narodowego. Miałem problem z doborem odpowiedniej nazwy tego parku. Inaczej określa się go w polskim internecie a inaczej w niemieckim. Sądzę, że różnice wynikają z charakteru tłumaczenia nazwy. Niezależnie od wybranej nazwy parku przedmiotem relacji jest tylko jego fragment koncentrujący się na archipelagu Qulaan.
Nasz rejs rozpoczął się około godziny 10.00, a podczas jego trwania serwowano nam regionalny obiad oraz zapewniono przystanek przy jednej z koralowych wysp w celu umożliwienia nurkowania zwanego snurkowaniem.
W trakcie resju była okazja na wspaniałe nie wymagające szczególnych umiejętności kąpiele słoneczne oraz na plotkowanie w różnych językach na różne tematy, no i oczywiście na konsumpcję serwowanych na miejscu posiłków.
Wyspy Qulaan są prawie nietknięte przez turystykę. Jedynie zorganizowane grupy turystów na przygotowanych do tego statkach mogły korzystać z uroków tego miejsca. Mam nadzieję, że od tego czasu sytuacja ta nie uległa większej zmianie.
Wspaniałe widoki, koloryt wody i słońce przyciągają także amatorów fotografowania.
Te ciche wysepki są domem dla niezliczonych organizmów morskich zarówno na lądzie, jak i pod wodą, a zatem są rajem dla miłośników snurkowania!
Nie przypuszczałem, że uczestnicy tej wyprawy wybrali się na wyprawę w celu nurkowania. Większość z nich miała znakomicie wyposażony sprzęt i chyba też odpowiednie umiejętności.
Ale też odważnie wskoczyłem w czeluście morza, dzielnie podążając za innymi. I ze swoją maseczką i rurką z piłeczą pingpongową czułem się jak narciarz na drewnianych nartach z wiązaniami typu "kandahar" (pamiętają tylko najstarsi) czekający w kolejce do wyciągu w górach otoczony wytrawnymi narciarzami z odpowiednim sprzętem nie zdając sobie sprawy, że trasa jest dla wyczynowców.
Przez przeźroczystą wodę przebijała rafa i dno morza. Większość uczestników była już w morzu i z wielką pasją zajmowała się nurkowaniem. I ja oczywiście też. Piękne rzeczy widziałem pod wodą. Same wysepki były niewielkie, otoczone pięknym piaskiem na którym ptaki znalazły schronienie. Można je było opłynąć nawet wpław.
Jednak stwierdziłem, że jakieś takie dziwne nieznane prądy gdzieś mnie tam w bok znoszą a i moja wyobraźnia podrzuciła krótkie hasło "rekin".
I tym sposobem jako jeden z pierwszych znalazłem się ponownie na pokładzie dumny z mojego sportowego wyczynu.
Na Morzu Czerwonym wcale nie buja, nawet w styczniu. To nie Bałtyk.
Tutaj panuje spokój i świeci ostre podrównikowe słońce. Trochę zimny i zdradliwy wiatr powoduje, że trzeba uważać z opalenizną.
Ale siedząc sobie tak na statku można naprawdę na chwilę oderwać się od codzienności. Obserwacja natury ma w sobie coś.
Więc już wieczorem, prawie o zachodzie słońca wybraliśmy się w powrotną drogę do Marsa Alem.
Często mijały nas transporty wielbłądów. Wielbłądy kojarzyłem cały czas z karawanami sunącymi po pustyniach, z podróżami Stasia i Nel, a tutaj co? Wielbłądy na ciężarówkach. No kto to widział. Dlatego sfotografowałem, traktując to jako swoisty dowód rzeczowy pomimo słabej jakości zawinionej szybą autobusu. A pustynne góry wyglądały dosyć groźnie.
Ale już na miejscu większość uczestników po odpowiednim liftingu udała się w tany podskakując rytmicznie czasem nawet do muzyki egipskiej.
A kiedy już wyczerpała się energia i znużenie intensywnego dnia dało się we znaki, to przed pójściem na zasłużony wypoczynek istniała możliwość wyciszenia się przy którymś ze stolików stojących na tarasie z widokiem na baseny, w których tak a propos była bardzo zimna woda.
Dlatego też preferowałem kąpiele morskie wśród kolorowej rafy koralowej, oczywiście nie w nocy.
I tak to właśnie wyglądała nasza wyprawa do egipskiego parku narodowego. Udając się na wyspy Qulaan posiadałem wiedzę tylko w oparciu o prospekty. Nie istniała możliwość googlowania. Czyli wyjazd w niepewne i w nieznane. A takie są najlepsze. Albo?